Nie dam rady
– Bip! Bip! – nie wstaję.
Jaskrawe światło sączy się z okna nad łóżkiem. Okropnie razi. Podnoszę się i wyłączam irytująco-wesołą melodyjkę. Jest 10:00. Spuszczam rolety w dół. Później już tylko napływają złe myśli. Twardo twierdzą, że nic nie jest warte zachodu. Dlatego nie pozwalają wstać. Bo po co? Jaki sens w czymkolwiek?
REKLAMAWstaję z nowym początkiem
Odpłynęłam, zasnęłam. Na wyświetlaczu widnieje 14:00, a ja nadal wypełniam wyleżane koleiny starego materaca. Z brzucha wydobywa się głośne wołanie. Nawet nie wiem czy w lodówce znajdzie się cokolwiek poza światełkiem i słoikiem majonezu. Zakupy? Z pewnością nie dam rady. Zamówię pizzę! Musiałabym porozmawiać z przyjmującym zamówienie, a później z dostawcą. Podobnie nie dam rady. Bez wątpienia jutro zjem, jutro zwlokę się łóżka. Posprzątam. W końcu jutro zacznę wszystko od nowa, od początku.
7:00 i mięśnie jakby wiotkie
– Bip! Bip! – dzwoni budzik.
Jest 7:00, dziś poniedziałek. Strasznie boli mnie głowa. Unoszę się na przedramionach. Siadam na brzegu łóżka i spuszczam kolejno nogi. Wszystkie mięśnie zwiotczały. Później wstaję, zakładam szlafrok i pełznę do kuchni wypełnionej pustym chaosem. Włączam ekspres i czekam aż kawa się przeleje. Biorę łyk. Chce mi się płakać, natomiast oczy całkowicie wyschły. Czuję się jak gdyby brakował mi mnie w sobie. Obłęd i nic więcej. Dopijam kawę. Następnie ubieram się. Maluję rzęsy. Na koniec zakładam uśmiech numer pięć, ten taki neutralny, nieodstający od przeciętnie zmęczonych, lecz szczęśliwych ludzi. Każdy coś ukrywa, prawda? Każdy z czymś się mierzy, każdy w siebie wątpi, ale chwalić się swoim krzyżem nie wolno. Nie mnie, bo nikogo to nie obchodzi. Brak miejsca na teatr rozpaczy. Bez wątpienia nie szukam współczucia.
Reklama. Ciekawe ludzkie historie tylko w Player.pl
Wstaję a świat się rozprasza
Stoję na przystanku i modlę się, żeby nikt nie zapytał mnie o godzinę, ani nie kazał wskazać drogi. Jednak obraz nie wyostrza się, pozostaję rozmyty, zaburzony. Wszystkie dźwięki docierają z dużym opóźnieniem, a światła rozpraszają moją i tak już zrujnowaną uwagę. Czasem, a w zasadzie coraz częściej, zapominam co właściwie tutaj robię. Niemal uciekł mi autobus. Przytłacza mnie niemożliwie ten tłum. Płaczą dzieci. Dziewczyna głośno żuję balonową gumę. Starsza pani z wielkim zaangażowaniem rozmawia z przyjaciółką. Jedno miejsce pozostaje wolne. Mierzę je wzrokiem i ciężkim krokiem zmierzam w jego stronę. Pędzące okienne pejzaże wprowadzają w stan hipnozy. Pogrążają smutno w długiej podróży. Prowokują rozchwiane emocje. Przygnębienie ciśnie mną jeszcze mocniej w stronę ziemi.
Zupełnie wysiadam
Przejechałam przystanek. Dlatego czeka mnie 15 minut marszu w deszczu. Wysiadam. Patrzę w górę, a zimne krople spływają po twarzy. Podczas gdy szare jasności przeszywają mnie, jakby wiedziały, że nie jestem w stanie niczego powstrzymać, odpędzić od siebie. Kołyszę się tak przez chwilę zupełnie bez radości. Później spuszczam głowę z powrotem w dół i podążam dalej. Staję przed wielkim biurowcem. Następnie wchodzę i odbijam pracowniczą kartę. Pani recepcjonistka wesoło mnie wita. Wysyłam jej swój najlepiej grany uśmiech. Wsiadam do windy, gdzie kobiety z mojego działu wesoło chichoczą. Witają się ze mną i zagadują. Pytają o wyjście na drinka, które bez wątpienia notorycznie przekładam.
– Dziś naprawdę nie mogę dziewczyny, bo mam rodzinne spotkanie.
Zapewniam je, że w końcu się wybierzemy. Teraz chichoczemy wspólnie, choć nie bawi mnie nic, co wokoło. Na czwartym piętrze rozsuwają się drzwi. Wysiadamy. Każda z nas wędruje na swoje stanowisko. W końcu sprawdzam maila. Zaczynam papierową rutynę. Klikam, stukam i z martwym uczuciem wypełniam obowiązki.
Wstaję i awaryjnie wychodzę
16:00 – za godzinę kolację z rodziną. Z pewnością nastąpią te same pytania i zostaną zbite tymi samymi odpowiedziami. Na co to wszystko, po co zaprzątać sobie już i tak przeciążoną głowę. Przychodzę jak zwykle ostatnia, bo oni zawsze muszą zasiadać przed czasem. Wymieniamy uściski i czułe powitania. W końcu mama podaje tę samą kaczkę z jabłkami, a babcia upiekła ten sam zraniony rodzynkami sernik. Szwagier identycznie goni dzieci. Natomiast siostra opowiada o nowych kontraktach i jej niezwykłej karierze. Ja? Ja znowu rozlewam to samo wino, przyglądając się z tą samą bezsilnością. Marzę tylko o tym, by wreszcie się skończyło. Uspokaja mnie przede wszystkim fakt, że już jutro mnie tutaj nie będzie…