Jako kibic piłki nożnej, już z jakimś stażem, zacząłem interesować się książkami związanymi z tym tematem. Naturalnym ruchem był zakup książki Antoniego Bugajskiego pt. „Był sobie piłkarz…”. Nie jest to książka, bardziej zbiór historii piłkarzy, gdzie każda ma swoje przysłowiowe pięć minut. Na pewno nie poznamy tu flagowych historii gwiazd z pierwszych stron tabloidów, tylko życie tych mniejszych, tych mniej medialnych. Jednak równie ważnych.
REKLAMAKrótko o autorze…
Na początku „Był sobie piłkarz…” było tytułem cotygodniowego cyklu w „Przeglądzie Sportowym”, teraz jest tytułem dla galerii unikalnych piłkarzy. Antoni Bugajski, pracujący już grubo ponad 20 lat w „Przeglądzie Sportowym”, zasłynął m.in. z cyklu artykułów „Lista Fryzjera”, który opowiadał o korupcji w polskiej piłce. Dzięki temu został nominowany do nagrody Grand Press w 2006 roku (razem z Pawłem Rusieckim).
- Alkohol – zatopił moje marzenia o karierze
- Unhortox – uczeczka z ortodoksyjnego świata Żydów
- Recenzje książek na CzytamiWiem.pl
Fabuła(?)
W „Był sobie piłkarz…” znajduje się czterdzieści historii o piłkarzach z różnych czasów, o różnych umiejętnościach i zróżnicowanych sytuacjach. Każda pojawia się po sobie, jak w meczu piłkarskim – akcja goni akcje! Mamy tu miejsce dla mistrzów olimpijskich, medalistów mistrzów świata, jak i tych co tylko ledwo otarli się o kadrę narodową. Ich życie piłkarskie często zależało od decyzji życiowych, przez co dochodziło do unikalnych historii. Jednakże otwierając tą książkę poznacie losy piłkarzy, gdzie to tylko zawód, poznacie po prostu ludzi z zawodem. Przeniesiecie się w czasie – znajdziecie się w Polsce przedwojennej, za żelazną kurtyną i w momencie gdy upadał mur berliński. Ta książka udowadnia, że piłka to w niektórych przypadkach jedynie dodatek, do czegoś znacznie ważniejszego. Mamy tutaj ucieczki z krajów, zesłanie do wojska, a także piłkarza, który rzucił swoją karierę i został marynarzem!
Opowieści nie są długie, wszystkie zmieściły się na 280 stronach, ale wszystkie wciągają po uszy. Na tapetę można wziąć Aleksandra Famułe i jego historię z ucieczką i… dziwnym ślubie.
Ucieczka w Był sobie piłkarz
Aleksander Famuła, były bramkarz Górnika Zabrze, przed mundialem w Hiszpanii w 1982 roku… Uciekł do Niemiec. Przez to został zapomniany w Polsce, dano mu łatkę uciekiniera, a wielka impreza, naturalnie, nie miała już znaczenia. Zdecydował się zamieszkać w zachodniej części Berlina, wraz z siostrą gdzie rozglądał się za pracą.
„Byłem bramkarzem, niczego innego nie umiałem robić i uznałem, że spróbuję zapisać się do Herthy Berlin, która wtedy grała w 2. Bundeslidze.”
Jednak zespół z Berlina odprawił go z kwitkiem. Dlaczego? Dlatego, że Andreas Köpke, późniejszy mistrz Europy i najlepszy bramkarz świata w 1996 roku grał w sąsiednim klubie, który spadł do niższej ligi. Niemiecki bramkarz prezentował się wyśmienicie, więc Stara Dama skorzystała z okazji. Fakt, że Polak wcześniej grał w Górniku nikogo nie interesował, więc wylądował w lidze regionalnej w klubie SG Heidelberg-Kirchheim. Podczas gdy grał w tym klubie prezentował znakomity poziom, co przykuło uwagę drugoligowego Karlsruhe.
Niemiecki sen w Był sobie piłkarz
„Fajny klub, tylko że bez kasy. Dali mi trzy i pół tysiąca marek na miesiąc. Brutto. Naprawdę śmieszne pieniądze, ale więcej nie mieli. Nie wiem, jak to wszystko się tam kręciło i nie rozleciało. A myśmy jeszcze awansowali do 1. Bundesligi! No pewnie, że ja broniłem. Po awansie była podwyżka, ale bez cudów. Dalej miałem skromniutko jak na niemieckie warunki.”
Podczas gdy Famuła rozsławił się w Niemczech, przez trzy i pół roku Aleksander miał jako swojego rywala Olivera Kahna, tak tego Olivera Kahna. Ośmiokrotny mistrz Niemiec, sześciokrotny zdobywca pucharu Niemiec, wygrana Liga Mistrzów i Mistrzostwo Europy z reprezentacją Niemiec w 1996 roku. Niemiec zasięgał pierw rad u Polaka, a potem wygryzł go z bramki i zaczął swoja karierę. Później polski golkiper zagrał jeszcze dziewięć meczów w FC 08 Homburgu i zakończył karierę po 17 latach. Jednak do Polski przyjechał pięć lat po swojej ucieczce, a po co?
Obywatelstwo czy ślub?
„Do Lublińca, na swój ślub. I niech pan koniecznie napisze, że musiałem się wtedy zrzec polskiego obywatelstwa. Żeby móc się ożenić z Polką i żeby ona mogła legalnie wyjechać z Polski do niemieckiego męża! Takie były przepisy. Do tej pory polskiego obywatelstwa nie odzyskałem.”
Dla starszych kibiców, pamiętających XX wiek będzie to książka nostalgiczna. Zaś dla młodych będzie to sposób zaczerpnięcia wiedzy, jak to wyglądało w tamtych czasach, odkrywania nieznanych. Polecam ją wszystkim, którzy choć trochę interesują się piłką nożną – na “Był sobie piłkarz…” się nie zawiedziecie!