Angielska Premier League ruszyła z kopyta, dając nam kilka niespodzianek w postaci Leeds, czy Manchesteru United…Sezonowi 2020/21 na pewno brakuje jeszcze trochę do rozkręcenia się, dlatego powróćmy do wcześniejszych lat i wspaniałych „comebacków”.
REKLAMAManchester City 3-2 Queens Park Rangers, 2012
Zaczynamy od prawdziwego flagowca! Comeback w wersji bardzo ostrej, a autorem Manchester City. Chyba każdy słyszał słynne „Aguerooooooooooooo!!!”, ale zacznijmy od początku. Bowiem losy tytułu mistrza Anglii ważyły się wtedy między drużynami z Manchesteru. „Czerwone Diabły” swoje spotkanie z Sunderlandem, wygrały, skromnie bo 1:0, a „Obywatele” przeżywali męki z bijącym się o utrzymaniem Queen’s Park Rangers. Jednak zaczęło się dobrze dla gospodarzy, gol Zabalety w pierwszej połowie i do szatni wynik korzystny dla City. Później stało się, no coś dziwnego po prostu. QPR zaczęło grać i w drugą połowę weszło jak z buta, a dokładnie Cisse po fatalnym błędzie Gaëla Clichy’ego.
Później, tak to skomentował Andrzej Twarowski: „No trzeba mieć naprawdę nierówno pod sufitem, żeby w takim spotkaniu, zrobić coś takiego!” Mowa tu o Joey’u Bartonie, który w trakcie ustawiania rzutu wolnego, kopnął przeciwnika tuż przy arbitrze i otrzymał czerwony kartonik. QPR było w tarapatach, wszyscy myśleli, że cofną się do obrony, ale co to to nie. W przysłowiową „dziesiątke” grali gracze gości, ale to nie przeszkodziło Mackiemu w zdobyciu gola ze szczupaka. „Obywatele” w tarapatach, doliczony czas gry i tylko cud mógł ich uratować. Przypomnę tylko, że do wygrania ligi potrzebowali wyłącznie zwycięstwa, bo mieli lepszy bilans bramkowy od swoich rywali z Old Trafford.
Edin Dzeko, słynął ze swoich precyzyjnych główek i niebagatelnego wzrostu (1,93cm). Wówczas wykorzystał swoje warunki fizyczne perfekcyjnie, podczas rzutu rożnego w drugiej minucie czasu doliczonego. Manchester City miał nadzieje na to, że losy spotkania się jeszcze odwrócą. Albowiem to mógł być ich pierwszy tytuł od 44 lat, co pewnie usłyszał Sergio Agüero. Po podaniu Mario Balotelliego, zachował się jak profesor i precyzyjnym strzałem pokonał Patricka Kenny’ego, dając „The Citizens” upragnione mistrzostwo Anglii.
Crystal Palace 3-3 Liverpool, 2014
Był to mecz po prawdziwej katastrofie jaka spotkała „The Reds” tydzień wcześniej. Mając szanse na pierwszy tytuł Premier League w historii klubu z Anfield, ich kapitan, Steven Gerrard po prostu się… poślizgnął. Przejęcie, Demba Ba sam na sam i gol do szatni, który był tak naprawdę gwoździem do trumny. Możecie sobie to przypomnieć tutaj:
Po tym seansie możemy wrócić do meczu. Otóż Liverpool po przegranej z „The Blues” utracił trzy punktową przewagę nad Man City, przez co wiadomo było, że w ostatecznym rozrachunku będą liczyć się zdobyte bramki. „The Reds” podeszli do spotkania na Selhrust Park w sposób nadzwyczaj właściwy – pierwszą bramkę strzelili już w 19 minucie, a zdobył ją pomocnik, Joe Allen. Zaś drugie trafienie, w 53 minucie, zanotował Daniel Sturridge, dla którego była to 22 bramka w lidze. Niedługo po bramce Anglika, do siatki trafił Urugwajczyk Luis Suarez. Pozamiatane? No nie do końca.
W 79 minucie wspaniałą bramkę z 30 metrów zdobył Delaney, co nie było (jeszcze) sensacją. Tym można nazwać wydarzenie zaledwie 180 sekund później – Dwight Gayle otrzymał piłkę na jedenasty metr, po rajdzie Bolasiego i pewnie skierował futbolówkę na prawy słupek. Piłka odbiła się do bramki, a zawodnikom Liverpoolu robiło się już ciepło. Natomiast zaledwie 7 minut później rezerwowy napastnik Orłów wprawił kibiców na stadionie w szał – piłkę głową fantastycznie strącił Murray, dostarczając ją wprost pod nogi Gayle’a. „Comeback complete”, jakby to powiedzieli Anglicy. Crystal Palace, które grało wtedy o pietruszkę, pogrążyło Liverpool, który już miał nikłe szanse na mistrzostwo.
Angielska Premier League – Newcastle 4-4 Arsenal, 2011
Jak sfrajerzyć się w 19 minut? Arsenal na pewno by wam powiedział! A zaczęło się wspaniale. „Kanonierzy” potrzebowali zaledwie 44 sekund, żeby otworzyć wynik meczu. Zrobił to Theo Walcott, po dośrodkowaniu Arshavina. Chwilę później ten sam schemat, tylko tym razem do siatki trafił Johan Djourou. Po 10 minutach wynik podwyższył Van Persie, a później powtórzył tą sztukę i Newcastle ze spuszczonymi głowami opuszczało murawę.
Jednak po przerwie zaczęło się od czerwonej kartki dla Abou Diaby’ego, przez co goście cofnęli się do obrony. Comeback w angielskiej Premier League na pewno nie wisiał w powietrzu. Natomiast był to przełomowy moment w skali całego meczu. W 69 minucie karnego wykorzystał Barton, a już pięć minut później mieliśmy kontrowersje. Leon Best trafił do siatki po prawidłowej akcji, ale sędzia liniowy pokazał spalonego. Aczkolwiek nie minęła chwila i napastnik „Srok” ucieszył znów swoich kibiców. Tych kibiców, którzy zostali, bo niektórzy opuścili mecz już po 25 minutach. Kontrowersja goniła kontrowersje w tym meczu i tym razem narzekano na rzekomy „faul” Rosicky’ego w polu karnym. Jednak nie będziemy rozdmuchiwać przeszłości, Joey Barton po raz drugi i w 83 minucie już 3:4
Cheik Tiote był wspaniałym środkowym pomocnikiem, który niestety w 2017 zmarł na zawał serca. Z tamtego meczu został najbardziej zapamiętany dla kibiców z St. James Park. Piłkarz Wybrzeża Kości Słoniowej huknął prawdziwą bombę z woleja, zza pola karnego, która dopełniła dzieła.
Na koniec Newcastle po szalonym wyścigu zremisowało niemożliwe. Mimo 4 straconych bramek Szczęsny zagrał bardzo dobry mecz. Przede wszystkim kilkukrotnie bronił swój zespół przed stratą bramki, świetnie interweniując po strzałach Simpsona i Nolana. Do dziś jest to największy „comeback” w angielska Premier League. Powrót z piekła na ziemię, chapeau bas!
West Bromich Albion 5-5 Manchester United, Angielska Premier League w 2013 roku
Natomiast jak się sfrajerzyć w 5 minut? To już trzeba zapytać klubu z Manchesteru. Sir Alex Ferguson po raz 1500 i ostatni poprowadził Manchester United. Jego drużyna nie zdołała wygrać na wyjeździe z West Bromwich Albion. A jak to się stało?
Manchester United udanie rozpoczął spotkanie – od 6 minuty prowadził po golu Shinji Kagawy. Chwilę później było 0:2 – Jonas Olsson niefortunnie interweniował we własnym polu karnym i strzelił bramkę samobójczą. Po 30 minutach było 0:3 – kolejny cios drużynie West Bromwich Albion zadał Alex Buttner. Gospodarze jednak nie złożyli broni, a dowodem na to była bramka Jamesa Morrisona w 40 minucie. Gol kontaktowy padł dopiero w drugiej połowie, przez gwiazdę tego spotkania, Romelo Lukaku. Jak wiemy zraniona zwierzyna agresywniej się broni, przez co drużyna z Hawthorns została dwa razy podrapana – raz Van Persie, drugi raz Chicharito.
Czy to koniec? Oczywiście, że nie. Albowiem po 80 minucie spotkania stała się rzecz niemożliwa. Romelu Lukaku wyrósł jak spod ziemi i znów ukuł „Czerwone Diabły”, niespełna 60 sekund później do stanu 4:5 doprowadził Mulumbu. „Comeback complete” mógł powiedzieć Romelu Lukaku, kiedy dobił swój strzał w 86 minucie. 5:5, szalony rollerocaster. Dobre pożegnanie Sir Alexa? Na pewno odszedł w niezapomniany sposób i angielska Premier League zapamięta go na długo!
Jaki „comeback” z naWy najbardziej pamiętacie? Dajcie znać w komentarzach!